Banderowcy nie dają sobie rady z burdelem jaki wywołali na amerykanskie zamówienie

Sytuacja na frontach wojny domowej w Donbasie przybrała w ostatnich dniach charakter wojny pozycyjnej, za to gorąco zrobiło się na ukraińskiej scenie politycznej. Nie tylko za sprawą dymisji rządu Arsenija Jaceniuka i rozpadu pomajdanowej koalicji. W kraju narasta fala protestów antywojennych, ujawniają się pierwsze objawy politycznego chaosu.

 

Powodem upadku rządu była decyzja o wystąpieniu z koalicji „Za europejską Ukrainę” frakcji neofaszystowskiej „Swobody” i UDAR-u Witalija Kliczki. W wyniku tego rząd utracił większość i 24 lipca Jaceniuk podał się do dymisji.

Jednak nie tylko sam fakt utraty zaplecza parlamentarnego skłonił go do tego kroku. W swoim wystąpieniu na sesji Werchownej Rady podkreślił, że ustępuje ze stanowiska także w związku z nieprzyjęciem przez parlament „szeregu ważnych projektów”. – To co zaszło dziś w parlamencie będzie miało bardzo poważne, jeśli nie dramatyczne następstwa. Daj Boże, żebym się pomylił – dodał.

Brak pieniędzy na prowadzenie wojny

Co tak bardzo zaniepokoiło pomajdanowego premiera, namaszczonego na to stanowisko, w głośnej rozmowie telefonicznej z ambasadorem USA, przez samą Victorię Nuland z Departamentu Stanu USA? Otóż kilka dni wcześniej o katastrofalnej sytuacji budżetu państwa poinformował deputowanych minister finansów Ołeksandr Szłapak. – Od 1 sierpnia nie będziemy mieli pieniędzy na wypłaty dla żołnierzy – obwieścił. Uściślił, że dla kontynuowania tzw. operacji antyterrorystycznej na wschodzie kraju konieczna jest nowelizacja budżetu na kwotę 9,1 miliarda hrywien (prawie 2,5 mld zł).

W sumie do końca roku w budżecie brakuje 31 mld hrywien (ok. 7,5 mld zł). Szłapak zaproponował w tej sytuacji uchwalenie poprawek do kodeksu podatkowego, które umożliwiłyby zasilenie budżetu państwa odpowiednią kwotą. Rada jednak nie zgodziła się na wprowadzenie tego punktu do porządku obrad, po czym… rozjechała się na wakacje. Powróci z nich dopiero 12 sierpnia. A przez ten czas, jak zauważył Jaceniuk, „nie będzie za co tankować BTR-ów, utrzymywać armii”.

Zabawny w całej tej sytuacji jest fakt, że bodaj najbardziej żarliwie decyzję „swobodowców” i „udarowców” prowadzącą do upadku rządu Jaceniuka skrytykował przedstawiciel Partii Regionów, która stanowiła polityczne zaplecze obalonego prezydenta Wiktora Janukowycza. – Te frakcje, które dziś wyszły z koalicji maksymalnie zadziałały na rzecz wrogów Ukrainy, pomogły tym siłom, które działają na rzecz rozpadu kraju. Dlaczego ludzie ci poszli na rękę wrogom, to pytanie do nich i do całej Ukrainy – grzmiał z parlamentarnej trybuny „regionał” Michaił Czeczetow. Dodał wiernopoddańczo, że Partia Regionów nie zamierza wprawdzie wchodzić do nowej koalicji, ale „gotowa jest głosować za wszystkimi niezbędnymi dla państwa decyzjami”.

Kto za tym stoi?

Deputowany „osieroconej” przez koalicjantów „Batkiwszcziny” Andrij Pawłowśkyj ujawnił, że za rozpadem zawiązanej 27 lutego pomajdanowej koalicji stoi prezydent Petro Poroszenko. – Najbardziej straszne, że ta nieodpowiedzialność, która tworzy problemy dla armii, jest dziełem głównodowodzącego. Jest oczywiste, że to on jest głównym inicjatorem tej destabilizacji państwa, która ma miejsce – oskarżał.  Także popularny krymski bloger Colonel Cassad ocenia, że rozpad koalicji, która doprowadziła do lutowego przewrotu i upadku władzy Janukowycza jest efektem narastających animozji pomiędzy jej uczestnikami.

„Niezależnie od tego, że Amerykanie twardo kontrolują juntę, nie pozwalając jej rozpaść się, konflikt między Poroszenką a Ihorem Kołomojskim [jeden z oligarchów, gubernator obwodu dniepropietrowskiego – aut.], a także między Poroszenką a Julią Tymoszenko [liderka „Batkiwszcziny” – aut.] jest faktem. I jest to konflikt fundamentalny. Oczywiście Kołomojskiemu i Tymoszenko wyjaśnili, że nie należy teraz obalać Poroszenki. To samo Ołehowi Ljaszce (za którym stoją najbardziej odmóżdżeni faszyści) i Ołehowi Tiahnybokowi (któremu faktycznie zaprzedany jest aparat państwowy na Zachodniej Ukrainie)” – ocenia bloger.

Uważa on, że Poroszenko, nie posiadający teraz swojego partyjnego zaplecza w Radzie Najwyższej, dąży do wykreowania własnej partii, która w nowym parlamencie mogłaby wejść w koalicję z UDAR-em i „Swobodą” lub Partią Radykalną Ołeha Ljaszki. Kalkulacje te potwierdzają najświeższe wyniki sondażu badania opinii publicznej, z których wynika, że na tworzoną przez ludzi „Króla Czekolady” partię „Solidarność” gotowych jest głosować najwięcej respondentów – 23 proc., co nie dawałoby jednak samodzielnej większości parlamentarnej. Na drugim miejscu znajduje się Partia Radykalna (11 proc), na trzecim „Batkiwszczina” (11 proc.). UDAR może liczyć na 7 proc. głosów, zaś na „Swoboda” na 4 proc. Dlatego w interesie Poroszenki leżą przedterminowe wybory, do których dojdzie, jeśli w ciągu miesiąca w Radzie nie wyłoni się nowa koalicja. Mówi się, że w takim przypadku wybory odbyłyby się 26 października. 7)

Swoją grę toczy odsunięta na boczny tor Julia Tymoszenko. Paradoksalnie, również w jej interesie leży w tym momencie opuszczenie fotela premiera przez przedstawiciela „Batkiwszcziny”. W obliczu pogłębiającego się kryzysu ekonomicznego lepiej dla niej, że gniew obywateli z powodu pogarszających się warunków życia nie spadnie na premiera z jej partii, tylko na jakiś „rząd techniczny” lub samego Poroszenkę.

Patrząc z szerszej perspektywy, te kontredanse na parlamentarnej arenie nie mają jednak większego znaczenia z punktu widzenia kierunku ukraińskiej polityki. Jest to tylko rozgrywka o władzę pomiędzy konkurencyjnymi klanami oligarchów (z drobnym przydatkiem banderowskich neofaszystów), która nie ma znaczenia dla zasadniczego kierunku polityki wewnętrznej i zagranicznej państwa. Tu pomiędzy rywalami o stołki obowiązuje pełna zgodność – kierunek na Zachód w polityce zagranicznej i neoliberalny kurs gospodarczy w polityce wewnętrznej.

W stronę chaosu

Oczywiście prognozowanie czegoś w perspektywie jesieni w przypadku Ukrainy jest zajęciem bardzo karkołomnym. Przecież w skrajnym przypadku jesienią w Kijowie mogą być już powstańcze wojska Donbasu, co tamtejsi przywódcy gromko zapowiadają. Nawet jeśli nie dojdzie do tak drastycznych zmian, istnieje duża obawa, że kraj pogrążał się będzie w coraz większym chaosie. Tylko jednego dnia, 26 lipca, z dala od rejonu walk w Donbasie i wciąż stawiających opór pozostałych obwodów Noworosji, miały miejsce dwa dramatyczne wydarzenia: w Kriemieńczugu, w obwodzie połtawskim, zastrzelony został miejscowy mer Ołeh Babajew z partii „Batkwiszczina”; we Lwowie nieznani sprawcy ostrzelali z granatnika przeciwpancernego „Mucha” dom mera Andrija Sadowego. Tym razem nikomu nic się nie stało, mer wraz z rodziną przebywał poza miastem.

Pracę instytucji publicznych w Kijowie i Lwowie paraliżują „telefoniczni partyzanci”, którzy zgłaszają zmasowane doniesienia o podłożonych bombach. Wydarzenia te mają miejsce w momencie, gdy wydawało się, że nowemu rządowi udało się opanować pierwszą falę chaosu i bezprawia, która miała miejsce bezpośrednio po lutowym przewrocie.

W ostatnich dniach jednak na pierwszoplanowy problem władz w Kijowie zaczynają wyrastać antywojenne protesty, które przybrały na sile po ogłoszeniu przez Poroszenkę 23 lipca trzeciej fazy mobilizacji. Akcje protestu nabierają masowego charakteru. Lokalnie dochodzi wręcz do przypadków otwartego buntu, jak w jednej z miejscowości obwodu iwano-frankowskiego – Broszniw-Osada, gdzie mieszkańcy przepędzili wojskową komisję medyczną, zniszczyli jej dokumentację, poturbowali też miejscowych urzędników, którzy współpracowali z komisją. Podobnie burzliwe wydarzenia miały miejsce również w innych miejscowościach galicyjskiego Podkarpacia, m.in. w Czopie i Jaremczy. Co ciekawe, protesty najsilniejsze są na terenach Zachodniej Ukrainy – w Galicji i Bukowinie, które uchodzą za bastion postmajdanowych władz.

Nastroje ludzi zmuszonych oddawać swoje dzieci na wojnę podgrzewają takie sytuacje jak fakt, że synowie Poroszenki i przewodniczącego Rady Najwyższej Ołeksandra Turczynowa, którzy znajdują się w wieku poborowym, nie podlegają mobilizacji. To zaczyna uzmysławiać nawet zachodnim Ukraińcom, że cały czas – wbrew nadziejom Majdanu – żyją w kraju, w którym są „równi i równiejsi”. Oliwy do ognia dolewają takie wpadki jak telewizyjna wypowiedź ministra zdrowia Ołeha Musija, który poradził rannym żołnierzom, żeby sami płacili za leki, ponieważ ministerstwo ma problem proceduralny z ich zakupem. – To złożony problem, ja także kupuję sobie tabletki na podwyższone ciśnienie za własne pieniądze – brnął.

Bojkot mobilizacji ogłosił znany lwowski dziennikarz telewizyjny Ostap Drozdow. W jego oświadczeniu nie zabrakło typowego dla Haliczan rusofobicznego akcentu („Nie należy nieprzygotowanych ludzi rzucać z gołymi rękoma przeciw armii najemników-killerów, za którymi stoi jądrowe mocarstwo”), ale ważne, że inicjatywa „Mobilizacja = Ludobójstwo” spotkała się z dużym poparciem. To już jawny objaw obywatelskiego nieposłuszeństwa.

Warto przytoczyć fragment odezwy kobiet protestujących w tej sprawie pod gmachem administracji prezydenta Ukrainy, bo dobrze oddaje on nastroje społeczeństwa, które ma już dość wojny na Wschodzie toczonej w interesie rządzących krajem oligarchów: „My, matki i żony uczestników operacji antyterrorystycznej zwracamy się do pana z żądaniem ustanowienia pokoju drogą negocjacji między wszystkimi stronami konfliktu, z udziałem krajów UE i Ameryki. Dziś ukraińskie wojska ponoszą poważne straty, technika wojskowa, która była skierowana w strefę operacji antyterrorystycznej została rozbita, a straty ludzkie oszołamiają. Kobiety żądają zakończenia wojny, która zmierza do zniszczenia Ukrainy i jej narodu”.

Prezydent Poroszenko odmówił spotkania z delegacją protestujących kobiet.

Jacek C. Kamiński

Więcej postów

1 Komentarz

Komentowanie jest wyłączone.