Majdan, Majdan i po Majdanie. O najbardziej widocznych skutkach rewolucji

Polskie media głównego nurtu wciąż oceniają tamte wydarzenia jako niezwykle pozytywne zarówno dla Ukrainy, jak i dla Polski.

Oceniając całokształt sytuacji Ukrainy w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy nie można zapomnieć o najbardziej widocznych skutkach rewolucji. Oprócz odsunięcia skorumpowanych władz postkomunistycznych nie możemy pominąć tak oczywistych faktów jak upadek gospodarczy Ukrainy, utrata Krymu oraz wojna w Donbasie. To właśnie te ostatnie elementy są niewątpliwie najbardziej widocznymi następstwami rewolucji ukraińskiej.

Należy sobie zadać pytanie, dlaczego Ukraińcy utracili Krym, a dziś w Donbasie muszą walczyć z separatystami wspieranymi przez Rosję? Kształt terytorium państwa ukraińskiego obejmował i obejmuje ziemie w bardzo dużej mierze zamieszkane przez ludność rosyjskojęzyczną. To właśnie ci mieszkańcy południowych i wschodnich obwodów Ukrainy zaczęli głośno protestować wobec wydarzeń, które miały miejsce w Kijowie i na terenach zachodniej Ukrainy, zarzucając nowej władzy nienawiść do Rosjan oraz nawiązywanie do zbrodniczej ideologii banderowców. Co w takiej sytuacji zrobił ukraiński parlament? Podjął próbę likwidacji praw przyznanych wcześniej mniejszościom zamieszkującym Ukrainę, przede wszystkim mniejszości… rosyjskiej. Ostatecznie pełniący obowiązki prezydenta, Ołeksandr Turczynow nie zatwierdził anulowania owej ustawy językowej. Niestety, sam fakt pojawienia się takiego pomysłu na szczytach nowych władz ukraińskich spowodował burzę w środowiskach Rosjan zamieszkujących Ukrainę, a tym samym dał idealny pretekst Władymirowi Putinowi do wystąpienia w obronie „uciskanych Rosjan” przed „banderowską Ukrainą”. Oczywistym jest, że sam pomysł anulowania ustawy językowej w takim czasie był totalnym idiotyzmem. Przywódca Rosji dostał jak na tacy argumenty, aby dobrze uzasadnić swoje wsparcie dla separatystów. Argumenty te dostarczyli mu sami prozachodni Ukraińcy.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Ukraina utraciła Krym na rzecz Rosji praktycznie bez jednego wystrzału. Armia ukraińska w zasadzie wcale nie podjęła się obrony swojego terytorium. Fala separatyzmu przelała się również na tereny Donbasu, gdzie wciąż trwa wojna. Faktem jest, że Ukraina za rządów Janukowycza była państwem oligarchów, państwem biednym i skorumpowanym, jednak nie można nie zauważyć, iż dziś sytuacja wygląda gorzej niż przed rewolucją. Wiele osób przewidziało ten scenariusz już na samym początku protestów w Kijowie. Jak wobec całego konfliktu ukraińskiego zachowuje się Polska? Na początku rząd polski próbował mediować między rewolucjonistami a władzą Janukowycza. Owe mediacje nie mogły jednak realnie spełnić swojego zadania i zagasić konfliktu, gdyż już na początku Polska opowiedziała się po jednej ze stron. Wraz z początkiem rozwoju ruchów separatystycznych zarówno polskie władze, jak i większość polskiej opinii publicznej zaczęły coraz bardziej nakręcać stronę ukraińską. Tym samym przekreślono rolę Polski jako bezstronnego mediatora. W konflikcie ukraińskim to właśnie tę formę zaangażowania Polski uważam za najbardziej korzystną z punktu widzenia interesu narodowego. Niestety, wobec jednostronnego zaangażowania po stronie ukraińskiej ta forma nie jest już możliwa.

Wielu entuzjastów Euromajdanu, ale przede wszystkim zagorzałych stronników bezrefleksyjnej walki z Rosją mówi o potrzebie silnego wsparcia militarnego na rzecz Ukrainy. Pojawiają się argumenty zagrożenia nuklearnego związanego z planami ulokowania przez Rosjan broni jądrowej na Krymie. W tym miejscu chciałbym przypomnieć, że Rosja jest naszym sąsiadem od wielu lat. Bardzo prawdopodobnym jest, że Rosjanie ulokowali broń jądrową  w obwodzie kaliningradzkim, a więc bardzo blisko polskiej granicy już dawno, o czym informowały kilka lat temu władze litewskie. W czym więc zmieniłaby się sytuacja Polski po umieszczeniu takiej broni na Krymie? Dlaczego tego typu działania Rosjan miałyby być powodem do wystawiania Polaków w roli mięsa armatniego na wojnę dyplomatyczną?

W obecnej sytuacji, kiedy nie posiadamy realnej siły militarnej, nie istnieje obrona terytorialna, nie mamy broni jądrowej, ani dobrej ochrony przed różnego rodzaju atakami z powietrza, nieroztropnym jest wpędzanie Polski w konflikt ukraińsko – rosyjski. Uważam, że zanim zadamy sobie pytanie, czy mamy wspólne interesy z porewolucyjną Ukrainą należy zadać pytanie, czy mamy interes w toczeniu konfliktu z Rosją? Z Rosją, czyli państwem imperialnym i bardzo groźnym, któremu przeciwstawić się tak naprawdę nie możemy, ponieważ nie posiadamy ku temu żadnych realnych środków, nawet jeśli uznalibyśmy, że Ukraińców należy ratować. Niewiele jesteśmy w stanie w tej kwestii zrobić. Zwłaszcza, że ów konflikt Polski nie dotyczy. Wiele osób mówi o potrzebie wysłania polskich wojsk na Ukrainę. Nawet gdybyśmy wysłali do Donbasu całą dywizję pancerną ze wsparciem powietrznym, to Rosja zapewne odpowiedziałaby siłami co najmniej czterokrotnie przewyższającymi nasze.

Ciągłe liczenie na siły NATO i Stany Zjednoczone jest w tym przypadku naiwnością. Liczni komentatorzy wciąż wyrażają wielkie oburzenie, że NATO niewiele robi, aby pomóc Ukrainie. Czy nikt nie zauważył, że Ukraina nie jest członkiem Paktu? Ważną kwestią jest również interes Stanów Zjednoczonych, które mają istotny wpływ na politykę Sojuszu. To, że Amerykanie mogą mieć interes w rozszerzaniu wpływów zachodnich również na Ukrainę nie musi automatycznie oznaczać, że USA z chęcią wda się w konflikt z Rosją. Należy o tym pamiętać, mówiąc o sojuszach polsko – amerykańskich w kontekście konfliktu ukraińskiego.  Niestety, naszą obecność w NATO możemy określić jako sojusz egzotyczny. My, Polacy powinniśmy mieć w pamięci wrzesień 1939 roku, kiedy na własnej skórze przekonaliśmy się, czym kończy się opieranie swojej własnej obronności wyłącznie na sojuszach z odległymi państwami. Jak się okazało, Brytyjczycy szczuli nas na Niemców, potrzebowali mięsa armatniego, co ostatecznie doprowadziło Polskę do katastrofy, zostaliśmy zostawienia na pastwę Stalina. W tym miejscu należy przypomnieć ostatnią wizytę Baracka Obamy w Polsce. Prezydent Stanów Zjednoczonych mówił o Polsce w samych superlatywach i wielokrotnie podkreślał, że Amerykanie nigdy Polaków w potrzebie nie zostawią oraz że nasz sojusz jest wieczny. Dokładnie tak samo zachowywali się Brytyjczycy i Francuzi w przededniu wybuchu II wojny światowej. Historia i współczesna praktyka pokazuje, że prawo międzynarodowe w dużej mierze oparte jest na świstkach, które nic nie znaczą. Nie dotyczy to wyłącznie Rosji. Nauczyciele akademiccy do grona najważniejszych negatorów prawa międzynarodowego jednoznacznie zaliczają… byłego prezydenta USA, George’a W. Bush’a, który kiedyś powiedział „Prawo międzynarodowe? Lepiej zadzwonię do swojego prawnika. Nigdy mi o czymś takim nie wspominał.”

Celowo nie poruszyłem wątku ukraińskiego nacjonalizmu. Wielu polskich komentatorów krytykuje narrację zachowania dystansu wobec konfliktu ukraińskiego, sugerując, że ów sceptycyzm wobec wspierania Ukraińców bierze się z polskich zapędów imperialistycznych lub rozpamiętywania ludobójstwa na Wołyniu. Otóż, mówiąc o współczesnej Ukrainie należy pamiętać, że banderyzm staje się tam coraz bardziej popularny, jednak ten argument zdecydowanie nie powinien być rzeczą decydującą. Decydujący powinien być wątek bezpieczeństwa Polski i interesu narodowego. Należy mierzyć siły na zamiary i poważnie zastanawiać się, czy wplątywanie nas w cudze konflikty służy Polsce. Obecnie nie posiadamy jakichkolwiek możliwości, aby realnie pomóc Ukraińcom, tym bardziej nie mamy możliwości, żeby przeciwstawić się Rosji. Angażując się po którejkolwiek ze stron, możemy sobie jedynie zaszkodzić na wielu płaszczyznach i narazić Polskę na niebezpieczeństwo zarówno pod względami handlowymi, energetycznymi, jak i militarnymi.

Hubert Kowalski

Więcej postów