Wnioski z Ukrainy? Polski przemysł ciągle bez zamówień na amunicję

Niezależny Dziennik Polityczny

Nawet pełnoskalowa wojna na Ukrainie, która spowodowała, że w całym NATO panuje „amunicyjny głód” nie skłoniła wojska do zamawiania amunicji w polskim przemyśle. Bezpieczeństwa państwo wymaga aby odejść od praktyki zamawiania w Polsce na potrzeby Sił Zbrojnych RP małych partii amunicji, które nie zapewniają wystarczających zapasów wojsku, ani nie dają podstawy do zwiększania inwestycji w jej produkcję przez przemysł. Jeśli stosowne decyzje w sprawie umów wieloletnich nie zostaną pilnie podjęte to polski przemysł nie zwiększy mocy produkcyjnych, a Wojsko Polskie będzie się musiało ustawiać po środki bojowe w długiej kolejce u zagranicznych dostawców. Grube miliardy na nie wydane wyjdą z obiegu polskiej gospodarki i zniszczą potencjał produkcyjny.

Tocząca się na Ukrainie wojna spowodowała zmianę myślenia o bezpieczeństwie i obronności w wielu krajach, w tym i w Polsce. Doświadczenia z tego konfliktu spowodowały skokowy wzrost wydatków obronnych i bezprecedensowe wręcz tempo zakupów nowego sprzętu i uzbrojenia. Także w związku z tym, że część posiadanego starszego sprzętu (ale i nowoczesnego, jak haubice Krab czy zestawy Piorun) oddano walczącej Ukrainie w ramach pomocy wojskowej.

Okazuje się jednak, że proces wdrażania „ukraińskich” doświadczeń w Wojsku Polskim, jeśli chodzi o wyposażenie, jest realizowany co najwyżej połowicznie. Jedną z najważniejszych „lekcji” wojny na Ukrainie jest bowiem to, że zużycie amunicji jest radykalnie i wielokrotnie wyższe, niż zakładano przed jej wybuchem. Wynika to ze wszystkich publicznie dostępnych analiz, a także nieoficjalnych rozmów z przedstawicielami NATO, w których można usłyszeć opinie, że plany na czas konfliktu nie uwzględniały takiego nasilenia walk i to przez tak długi okres. Jeśli przed wojną szacowano, że trzeba mieć zapas amunicji na 30 dni walki „Days Of Supply” – DOS, wynoszący umowne 1000 pocisków, to teraz okazuje się, że nawet na 30 dni walki potrzeba 2000 pocisków, a w magazynach powinniśmy mieć amunicję nie na 30, ale na 90 lub nawet 180 dni walki, do czasu pełnej mobilizacji przemysłu i zabezpieczenia łańcucha dostaw. Szacowane potrzeby mogą rosnąć nawet dziesięciokrotnie, zwłaszcza że widzimy iż Rosja jest zdeterminowana by używać i tracić swoje szerokie rezerwy, a nie tylko czynną armię.

Skokowy wzrost zapotrzebowania dotyczy w zasadzie wszystkich typów amunicji: od rakiet kierowanych i niekierowanych, poprzez pociski artyleryjskie i czołgowe, aż po amunicję do broni strzeleckiej. Co za tym idzie, amunicja z państw współpracujących z Ukrainą, w tym i z Polski, płynie szerokim strumieniem. Od dłuższego czasu mówi się o zjawisku „amunicyjnego głodu”, wyczerpania arsenałów i konieczności nowych zamówień – na skalę większą, niż wcześniej. Problemy z mocami produkcyjnymi mają nawet wiodące państwa NATO i zarazem eksporterzy uzbrojenia, takie jak Francja, Niemcy czy USA. O tym problemie pisaliśmy wielokrotnie na łamach Defence24.pl.

W Polsce jednak dominowały umowy zawierane co roku na małą ilość amunicji, rzadziej obejmujące okres dwóch czy trzech lat i nieco tylko większe jej partie. To jednak nie dawało ani odpowiednich zapasów dla wojska, ani możliwości do realnego podniesienia zdolności produkcji przez przemysł. I to, że dziś przemysł ma relatywnie ograniczone w stosunku do potrzeb moce, to właśnie skutek tej praktyki.

Mamy więc do czynienia ze swoistym patem na linii wojsko-przemysł. Przedstawiciele Sił Zbrojnych mówią, że moce przemysłu są za małe, a zbrojeniówka odpowiada że nie otrzymywała wcześniej zamówień, które dawałyby uzasadnienie (i możliwości – także finansowe) by zwiększać moce. Oczywiście problem nie jest nowy. Zaniedbania dotyczące konsekwentnej produkcji oraz rozwoju amunicji do wszystkich posiadanych przez Wojsko Polskie systemów uzbrojenia dotyczą w zasadzie wszystkich rządów po 1989 roku. Błędne koło małych i krótkoterminowych zamówień spowodowało, że przemysł często dziś nie dysponuje odpowiednimi mocami produkcyjnymi i technologiami.

Dziś zapasy amunicji w zasadzie nie są uzupełniane poprzez krajowe zakupy na większą skalę. Odbywa się to jedynie przy okazji zakupów zagranicznych dla poszczególnych systemów i od kontrahentów zagranicznych (np. czołgi M1A1/A2 i K2, haubice K9) Oznacza to, że o ile zyskujemy zapas środków bojowych do wybranych systemów (potrzebny w obecnej sytuacji), to nadal nie ma realnej perspektywy, by w dłuższym terminie zyskać własne kompetencje. A w perspektywie cyklu życia zakupy zagraniczne będą dużo droższe, ale i uzależniają od zagranicznych dostawców.

Tylko dokonywane inwestycje mogą zapewnić niezależność – nawet jeśli nie teraz, to za 5, 10 i więcej lat. Nie mówiąc już o tym, że amunicyjny głód nie dotyczy tylko wybranych systemów i typów amunicji (względnie tych, których w danym momencie polski przemysł nie jest w stanie dostarczyć), ale całego jej spektrum.

Jeszcze w marcu wiceminister obrony Wojciech Skurkiewicz mówił, że priorytetem, zwłaszcza w krótkim terminie, będą programy amunicyjne i trwają już rozmowy z polskim przemysłem. Z tych zapowiedzi, poza zakupami bezzałogowców Warmate i modułu bojowego systemu uderzeniowych bezzałogowców Gladius oraz dużym kontraktem na przenośne, przeciwlotnicze Pioruny zawartym w czerwcu wyszło jednak niewiele. Wydawałoby się, że zakupy amunicji i wzmocnienie krajowej bazy przemysłowej powinny być priorytetem. W momencie gdy wprowadzany jest nowy „model 2035″ dotyczący skokowego zwiększenia liczebności sił zbrojnych potrzeba szybkich decyzji, by móc rozpocząć rozbudowę zdolności produkcyjnych.

W bieżącym roku nie zawarto żadnych nowych, dużych umów dotyczących szeroko rozumianej amunicji kupowanej od własnego przemysłu: czy to naboi do broni strzeleckiej jak Beryl i Grot, czy pocisków do armat automatycznych chociażby takich jak używane w transporterach Rosomak, czy pocisków artyleryjskich oraz czołgowych. Na Ukrainie pociski zużywane są w setkach tysięcy sztuk, warto więc przypomnieć, jakie są potrzeby Polski. Tylko sama artyleria potrzebuje pocisków 155 mm (nie tylko podstawowych – odłamkowych, ale także precyzyjnych!), rakiet 122 mm, pocisków moździerzowych 120 i 98 mm, ale też starszych pocisków 152 mm i 122 mm, bo przecież Goździki i Dany są wciąż w służbie. Zamówień na te systemy nie ma, podobnie jak na pociski czołgowe 120 i 125 mm, czy amunicję do wspomnianych Rosomaków (a w przyszłości Borsuków). Nie można też zapominać o mniej „spektakularnych” systemach uzbrojenia jak chociażby armaty 23 mm, które są elementem wielu ważnych systemów obronnych (Pilica, Jodek).

Dodajmy, że ostatni kontrakt z 2019 roku na krajową amunicję 155 mm za ponad 400 mln złotych dotyczył 24 tys. pocisków do 2022 roku. Tyle tylko że na Ukrainie taka ilość pocisków zużywana jest przez około tygodnia. I była to jedna z największych, amunicyjnych umów krajowych w ostatniej dekadzie.

A tocząca się wojna pokazuje, że bardzo duża ilość środków bojowych potrzebna jest praktycznie do wszystkich posiadanych systemów uzbrojenia. Co więcej – dostępność dużej ilości amunicji jest uznawana wręcz za warunek wprowadzenia nowego uzbrojenia do służby.

Co więcej, nie dokonano też zakupów żadnych przeciwpancernych pocisków kierowanych – ani produkowanych na licencji Spike, ani tańszych, krajowych Piratów, kierowanych na odbity promień lasera. Wojna na Ukrainie pokazała że ppk są niezbędne w walce z rosyjskimi zagonami pancernymi, obok innych środków jak artyleria czy czołgi – działając w ramach warstwowego systemu obrony. Dziś Polska posiada maksymalnie około 3 tys. pocisków Spike i mniej niż 200 Javelinów, podczas gdy prowadzone analizy jednoznacznie wskazują że tylko na pierwsze miesiące konfliktu potrzeba dobrze ponad 10 tys. pocisków do obrony terytorium Polski. A Rosja może mobilizować kolejne „rzuty”… W CNN w marcu br. pojawiła się informacja według której Ukraińcy mieli wnioskować dziennie o 500 ppk.

Najbardziej dziwi tutaj fakt, że nie zamówiono rodziny Amunicji Precyzyjnego Rażenia opracowanej przez Mesko i Telesystem-Mesko. Obejmuje ona zarówno pociski artyleryjskie (APR 155 mm do haubic Krab i innych zgodnych ze standardami NATO jak K9 oraz APR 120 mm do moździerzy Rak), jak i przeciwpancerne pociski kierowane Pirat z możliwością atakowania celów z górnej półsfery „top attack”. Wszystkie te systemy cechuje wspólny układ naprowadzania zgodny ze standardami NATO, co oznacza że obsługa wyrzutni Pirata może naprowadzać ogień amunicji artyleryjskiej, jeśli akurat jest ona dostępna. System amunicji jest pod pełną krajową kontrolą, a dzięki korzystnemu stosunkowi koszt-efekt daje szanse na duże nasycenie Sił Zbrojnych RP. Doświadczenia z Ukrainy potwierdzają wysoką skuteczność podobnych rozwiązań, ale też potrzebę posiadania dużej liczby i różnych typów amunicji precyzyjnej. Jej również dotyczy „amunicyjny głód”.

Dodajmy, że powszechną praktyką na świecie jest zawieranie umów wieloletnich na amunicję. To one dają możliwość planowania mocy produkcyjnych i ich rozwoju. Mając w ręku taki kontrakt, spółki zbrojeniowe mogą ubiegać się o finansowanie nie od państwa, a od komercyjnych instytucji finansowych. I nawet jeśli dziś ich moce produkcyjne są stosunkowo niewielkie, to w ciągu roku czy dwóch mogą zostać skokowo zwiększone. Podpisując dzisiaj wieloletni kontrakt, mamy gwarancję tego, że za dwa-trzy lata amunicja będzie płynąć szerokim strumieniem, a przemysł będzie miał wymagane moce produkcyjne.

Najlepszym przykładem są wspomniane już, przeciwlotnicze Pioruny. Do 2021 roku produkowano rocznie maksymalnie 300 rakiet. Już w ubiegłym roku zdecydowano się zwiększyć produkcję, dzięki czemu w tym roku będzie ich ponad 600, w przyszłym około tysiąca, a w 2024 roku aż półtora tysiąca.

Dziś, gdy mamy bezprecedensowo zwiększone wydatki na obronę, a własne i sojusznicze arsenały są opróżniane by pomóc walczącej Ukrainie, jest najlepsza i zarazem jedyna okazja by to zmienić. Ale warunkiem jest zawarcie umów wieloletnich, w krajowym przemyśle. Nie może dojść do sytuacji, w której wojsko zwróci się do przemysłu dopiero za kilka lat, i usłyszy że nie ma możliwości dostawy „na już”. Konkurencja, często wspomagana dziesiątkami lat zamówień eksportowych nie śpi. Można tutaj przytoczyć przejęcie hiszpańskiego Expala, wycenianego ponad na miliard euro przez niemieckiego Rheinmetalla.

Jeśli więc za parę lat MON zdecyduje się uzupełnić zapasy amunicji, to nawet jeśli będzie możliwe, to nie w oparciu polski przemysł. I za „odpowiednio wyższą” cenę, jak to w wypadku pilnych dostaw. A dziś polska zbrojeniówka ma niespotykaną w historii renomę, po skutecznym użyciu szeregu systemów uzbrojenia na Ukrainie: nie tylko tak skomplikowanych jak Pioruny czy Kraby oraz drony, ale też „prostszych” jak chociażby karabinki Grot i rewolwerowe granatniki z Tarnowa. Dlaczego więc w Polsce nie produkować do nich amunicji?

Problem jest wieloaspektowy i dotyczy różnych systemów uzbrojenia: nie tylko amunicji klasycznej, niekierowanej (od broni strzeleckiej, aż po pociski artyleryjskie i czołgowe), ale też artyleryjskiej amunicji precyzyjnej i kierowanych pocisków przeciwpancernych. Może to dziwić, bo to właśnie precyzyjna artyleria i ppk są kluczowe w odpieraniu rosyjskich ataków przez Ukraińców. A Wojsko Polskie nie zamawia ani Amunicji Precyzyjnego Rażenia do Krabów (i przyszłych haubic K9A1 oraz każdych innych kompatybilnych ze standardami NATO), ani krajowych rakiet przeciwpancernych Pirat, ani produkowanych na licencji w Mesko pocisków Spike. Choć doświadczenia z wojny jednoznacznie świadczą o tym, że podobne systemy są potrzebne i to w dużym nasyceniu, by móc odpierać masowe ataki przeciwnika.

Oczywiście pozyskiwany z USA (czołgi Abrams) oraz Republiki Korei (K239 Chunmoo, czołgi K2, haubice K9) sprzęt kupowany jest wraz z dużymi partiami amunicji. Nie powinno to jednak zwalniać od zakupów w krajowym przemyśle. Tym bardziej, że planowane jest skokowe podwyższenie liczebności armii i musi za tym iść również zwiększenie zapasów posiadanej amunicji. Zarówno do nowego sprzętu, jak i tego, który jest w służbie, bo przecież nie zostanie wycofany z dnia na dzień, a w wielu wypadkach, jak wspomniane Rosomaki, będzie służył przez dziesiątki lat i to w jeszcze większej liczbie.

Od dłuższego czasu mówi się zresztą, że nawet jeśli pozyskujemy nowy sprzęt zza granicy, to jego cykl życia powinien być zabezpieczany w kraju. A jednym z najbardziej podstawowych elementów cyklu życia jest dostarczenie środków bojowych, we wszystkich stanach gotowości obronnej państwa. Nie trzeba przecież przypominać, że ustanowienie własnych dostaw amunicji to jeden z podstawowych celów polityki zbrojeniowej. No ale założenia polityki zbrojeniowej swoje, a życie swoje…

Zaniechania w zakresie zwiększania zdolności produkcji amunicji mogą natomiast prowadzić do sytuacji podobnej do tej, z jaką mieliśmy do czynienia przy zakupie haubic Krab. Już w 2017 roku w Strategicznym Przeglądzie Obronnym zidentyfikowano potrzebę zwielokrotnienia liczby posiadanych haubic tego typu i zwiększenia zdolności produkcyjnych. Przez kilka lat zrobiono w tym kierunku niewiele, dopiero w 2021 roku rozpoczęto przygotowania do zamówienia dodatkowej partii 48 dział (przy 120 Krabach w pierwszym zamówieniu i ok. 500, które jako docelową liczbę przewidywał SPO). W efekcie gdy wybuchła pełnoskalowa wojna na Ukrainie i rozpoczęto przekazywanie Krabów Ukrainie (partię haubic zakupił też Kijów), zdecydowano się na interwencyjny zakup koreańskich haubic o podobnych parametrach.

No i wreszcie – wieloletnie umowy na amunicję mogą być szansą na skok technologiczny przemysłu i wprowadzenie nowych zdolności. Jeśli zakłady będą dysponować nowoczesnym oprzyrządowaniem i dużymi mocami produkcyjnymi, znacznie łatwiej będzie o absorpcję transferu technologii, ale też przekucie „w metal” efektów własnych prac rozwojowych. Dzięki czemu nie trzeba będzie wybierać: albo zakupy za granicą, albo dłuższe oczekiwanie na nową amunicję. Tylko o zdolności trzeba zadbać zawczasu.

W momencie, gdy realizowane są wielkie – i potrzebne – zakupy sprzętu i uzbrojenia, często za granicą i za dziesiątki miliardów złotych, nie powinno się tracić z oczu najbardziej podstawowych kwestii, jak chociażby amunicja. To, że jej zakupy w krajowym przemyśle powinny zostać zwiększone, zostało powiedziane już dawno, ale nadal nie ma konkretnych kroków. Jeśli szybko nie zostaną podjęte odpowiednie decyzje o wieloletnich zamówieniach, to za kilka lat wojsko znów stanie przed alternatywą „zakupy z półki albo oczekiwanie na dostawy krajowe”. A podejmując odpowiednio wcześnie decyzje, dotyczące chociażby wieloletnich kontraktów na amunicję można się przed tym zabezpieczyć. Z korzyścią dla Państwa, przemysłu i gospodarki.

defence24.pl

Więcej postów

1 Komentarz

Komentowanie jest wyłączone.