Drony na Ukrainie wskazują na słaby punkt polskiej armii. Musimy szybko załatać lukę

Niezależny dziennik polityczny

Na Ukrainie trwa testowanie nowych narzędzi prowadzenia wojny. Kto osiągnie przewagę w walce elektronicznej i zneutralizuje powietrzne bezzałogowce wroga, ten zwycięży.

  • Na współczesnym polu walki królują bezzałogowce. Drony są powszechne, relatywnie tanie, nie przyczyniają się do strat własnych i są bardzo groźne.
  • Niewielki dron – wart tyle co elektroniczną zabawka – może zniszczyć lub uszkodzić broń wartą kilkadziesiąt milionów dolarów.
  • Wojna na Ukrainie dobitnie pokazała, jak ważne jest dysponowanie zdolnościami do zwalczania platform bezzałogowych. Z tym w naszym wojsku jest źle – trzeba wyciągnąć wnioski i działać.

Niedawno amerykański bezzałogowy statek powietrzny MQ-9 Reaper (Żniwiarz), nazywany także Predator B, “zerwał się ze smyczy” i stracił kontakt z bazą w Mirosławcu. Maszyna przez jakiś czas krążyła nad lotniskiem i pobliskimi miejscowościami, zanim lądowała awaryjnie.

Ciężki dron bojowo-rozpoznawczy latał pozbawiony kontroli. Czy za tym stali Rosjanie?

Lot miał być wykonywany bez uzbrojenia. W stan gotowości postawiono żandarmerię wojskową. Prokuratura wszczęła dochodzenie, mające wyjaśnić przyczyny tego zdarzenia. To ważne na przyszłość.

Żniwiarz to nie jest niewielki komercyjny bezzałogowiec powietrzny, jakich masowo używają Rosjanie i Ukraińcy w działaniach bojowych. To mały, zdalnie sterowany samolot bojowo-rozpoznawczy.

Jego masa startowa to ponad 5 ton, ma 11 m długości, a jego rozpiętość skrzydeł wynosi 20 m. Może przenosić ponad 1,5 tony różnorodnego uzbrojenia. Amerykańscy operatorzy bazy w Mirosławcu stracili kontakt z dronem około godziny dwudziestej drugiej. Maszyna wracała z Rumunii.

Pozbawiona kontroli maszyna krążyła przez jakiś czas wokół lotniska i okolicznych miejscowości. Na jej pokładzie było dostatecznie dużo paliwa, aby w przypadku rozbicia się na terenie zamieszkanym spowodować duże straty.

O incydencie poinformowało dowództwo generalne sił zbrojnych, ale tak naprawdę nie wiadomo, co się stało. Od razu pojawiły się sugestie, że to wina Rosjan, którzy zakłócili sygnał GPS bezzałogowca.

Zwłaszcza że do zdarzenia doszło niedługo po podobnym incydencie z samolotem, w którym leciał brytyjski minister obrony wracający z Polski, gdzie na poligonie w Orzyszu obserwował ćwiczenia Dragon 24.

Brytyjska maszyna była na takie zakłócenia odporna, ale w przypadku cywilnych statków powietrznych zakłócenia sygnału GPS stanowią ogromne zagrożenie. Zmniejszają bowiem dokładność pozycjonowania.

Jeśli są intensywne, mogą spowodować, że odbiorniki w zakłócanych maszynach stracą informacje o położeniu. Rosja w ten sposób zakłóca atakujące ukraińskie drony, a nawet nauczyła się zakłócać sygnał GPS w niektórych pociskach rakietowych.

W Polsce też odczuwaliśmy skutki zakłócania sygnału GPS przez Rosję

Amerykański Instytut Studiów nad Wojną już na początku 2024 r. podał, że Rosja za pomocą środków walki elektronicznej może zakłócać sygnał GPS w Polsce, ale też w Szwecji. Czy amerykański Żniwiarz lądował awaryjnie w efekcie użycia przez Rosjan tych systemów?

Specjaliści uważają, że w tym przypadku nie należy zrzucać winy na Rosjan. W Mirosławcu od pięciu lat stacjonują dwie maszyny MQ-9 Reaper. Działają na całej wschodniej flance NATO. Do tej pory robiły to bezawaryjnie.

– Mogła nastąpić zwyczajna awaria łączności między dronem a operatorem. Co ważne, zadziałały procedury awaryjnego lądowania, bo ostatecznie dron wylądował w wyznaczonym miejscu przewidzianym w takich sytuacjach – uważa Zygmunt Trzaskowski, prezes Hertz New Technologies – firmy dostarczającej systemy bezpieczeństwa.

Wiadomo natomiast, że za zakłócenie sygnału GPS brytyjskiego samolotu z szefem MON na pokładzie odpowiadają Rosjanie. Do tego ataku musieli się wcześniej przygotować. Wykorzystali przy tym przynajmniej dwa satelity.

Nie jest tajemnicą, że Rosjanie posiadają w obwodzie królewieckim sprzęt przekładający się na zdolności prowadzenia walki elektronicznej. I coraz częściej robią z niego użytek. Sprzęt zagłuszający z reguły przenoszony jest przez pojazdy naziemne.

Wiadomo jednak, że Rosjanie testują też działanie systemów zakłócających GPS umieszczonych w samolotach i bezzałogowych statkach latających. Możliwe, że stąd jest tak duży obszar zakłóceń tych urządzeń. Ostatnio objął on prawie pół Polski.

O tym, że Rosjanie testują możliwości zakłócania sygnału GPS, mieszkańcy wschodniej i północnej Polski wiedzą już od dawna. Podobnie jak państwa bałtyckie. Działanie rosyjskiego systemu walki elektronicznej (EW) zakłócały sygnały GPS w państwach bałtyckich i Polsce już w święta Bożego Narodzenia, a potem w połowie stycznia.

W pierwszych dniach lutego 2024 r. Estonia zgłosiła zakłócenia przez Rosję sygnału w regionie Morza Bałtyckiego. Duże problemy z łącznością pojawiły się też w północnej, a nawet centralnej części kraju.

Płk. Eero Rebo z estońskich wojsk obrony terytorialnej, cytowany przez PAP, powiedział, że tłumienie sygnału GPS w żaden sposób nie wpływa na technologię dronów. Uważa, że reżim Putina robi to raczej po to, aby pokazać, że coś robi, by bronić kluczowych dla niego aktywów.

Przez drony żołnierze w okopach ponoszą duże straty. W wojnie elektronicznej Rosjanie nadal mają przewagę

Wojna na Ukrainie pokazuje jednak, że rosyjskie systemy EW są przyczyną zniszczenia lub wyeliminowania znacznej liczby ukraińskich dronów. Również ukraińskie systemy obezwładniają rosyjskie drony, m.in. przerywając łączność między maszyną a operatorem, wgrywając im inną trasę lotu lub zmuszając do lądowania.

W tym obszarze Rosja od początku wojny ma znaczną przewagę. Wciąż jednak zbyt małą, by skutecznie chronić swoją infrastrukturę krytyczną.

To m.in. systemy walki elektronicznej zdecydowały o tym, że, mimo masowego wykorzystania dronów po obu stronach, front stanął niemal w miejscu. Do tego w ciągu dwóch lat wojny Ukraińcy nauczyli się omijać rosyjskie systemy i sami atakują skutecznie dronami.

Żołnierze w okopach, a zwłaszcza podczas działań ofensywnych ponoszą duże straty. Według zachodnich analityków wojskowych to rosyjskie drony oraz systemy antydronowe, zwalczające ukraińskie drony, przyczyniły się do klęski ubiegłorocznej ukraińskiej kontrofensywy.

Rosjanie mieli dobrze rozwinięte systemy wojny elektronicznej jeszcze przed agresją na Ukrainę. Wciąż utrzymują w tej dziedzinie przewagę.

Co więcej, ukraińscy dowódcy przyznają, że Rosja w coraz większym stopniu stosuje sprzęt do wojny elektronicznej, aby zepchnąć z kursu dostarczane Ukrainie przez Zachód precyzyjnie naprowadzane systemy broni, takie jak pociski HIMARS i pociski artyleryjskie Excalibur.

Tarcza jest równie ważna jak miecz. Strategia antydronowa to absolutna konieczność

Moskwa wykorzystuje też swoje możliwości w zakresie EW do pozorowania wystrzeliwania pocisków rakietowych i dronów w celu zmylenia ukraińskiej obrony powietrznej i zidentyfikowania jej lokalizacji. Do tego wykorzystują dziesiątki tysięcy dronów miesięcznie. Coraz częściej sięgają po tanie, dostępne komercyjnie modele.

W lutym tego roku prezydent Ukrainy zapowiedział budowę nowego rodzaju wojsk – Sił Systemów Bezzałogowych. Powtórzył to, o czym dziś już raczej przekonywać nie trzeba. Podkreślił, że drony nie są bronią przyszłości, a ich zastosowanie powinno przynieść konkretne wyniki już teraz.

Dlatego w 2024 r. Ukraina chce wyprodukować tysiące dronów dalekiego zasięgu, zdolnych do głębokich ataków na Rosję. Produkują je liczne firmy, ale niewielkie drony mogą i – jak wieść niesie – są montowane nawet w małych wytwórniach i działających chałupniczo zakładach – w piekarniach czy w kwiaciarniach.

– Nie można mówić o strategii dronowej, jeśli jednocześnie nie promuje się strategii antydronowej. Same drony nie wystarczą – mówi WNP.PL gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych.

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski tego nie mówił, ale najwyżsi dowódcy ukraińscy dobrze o tym wiedzą. Dlatego wezwali sojuszników do dostarczenia większej ilości potężnych zagłuszaczy GNSS lub przynajmniej wzmacniaczy sygnału, które by tłumiły lub fałszowały satelitarny system naprowadzania rosyjskich pocisków kierowanych i dronów.

Prawda o konieczności wyposażenia wojska w drony długo nie mogła się przebić

Niewielki dron, wart 300 dolarów z podwieszonym pociskiem przeciwpancernym może zniszczyć czołg wart kilkadziesiąt mln dolarów. Lotnictwo nie zawsze może przechwytywać bezzałogowe statki powietrzne, a zwalczanie rakietami małych, niekiedy lecących w roju, dronów jest zbyt kosztowne i mało skuteczne.

Wojna na Ukrainie pokazała, że drony, jeszcze do niedawna uważane za broń przyszłości, są jednym z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym orężem współczesnej wojny.

O tym nie trzeba już raczej nikogo przekonywać. Co innego, jeśli chodzi o systemy walki radioelektronicznej. Dopiero po wybuchu wojny na Ukrainie na Zachodzie zdynamizowano ich produkcję.

Amerykańska firma Raytheon Technologies oferuje rozwiązania do wykrywania i zwalczania bezzałogowców przy pomocy systemów kinetycznych i niekinetycznych.

W Polsce prawda o konieczności wyposażenia wojska w drony długo nie mogła się przebić, mimo że ich przydatność żołnierze poznali już podczas misji w Afganistanie i Iraku.

Szybko odrabiamy ukraińską lekcję. Trwa sukcesywne wyposażanie polskiej armii w  drony i systemy antydronowe   

To się zmienia, choć na efekty przyjdzie poczekać. Polska kupiła za blisko 270 mln dolarów 4 zestawy (w sumie 24 drony) tureckich BSL Bayraktar TB2. Pierwszy zestaw – 6 tureckich dronów – dostaliśmy w 2022 r.

W 2021 r. minister obrony narodowej zatwierdził umowę na dostawę bezzałogowych systemów powietrznych klasy mini pod kryptonimem Wizjer. Przewiduje ona dostawę 25 zestawów bezzałogowych systemów powietrznych. Wartość umowy 174 mln zł. Urządzenia trafią do wojska do 2029 r.

MON zakupiło w 2022 r. systemy poszukiwawczo-uderzeniowych Gladius produkowane przez Grupę WB. Pierwsze 5 Gladiusów wraz z wyrzutniami i wozami dowodzenia trafiło do wojska w rok później.

W tym też roku Agencja Uzbrojenia podpisała umowę z Grupą WB na kolejne zestawy amunicji krążącej Warmate. Wartość umowy wyniosła 50 mln zł.

Podpisano też umowę ramową Grupą WB na pozyskanie ogromnej liczby najnowszej generacji dronów FlyEye do 2035 r. Mowa nawet o 1,7 tys. urządzeń, używanych i chwalonych na Ukrainie.

Wojna na Ukrainie dobitnie pokazała, jak obok dronów ważne jest obecnie dysponowanie zdolnościami do zwalczania platform bezzałogowych, zwłaszcza systemów przeciwdronowych. Z tym w polskiej armii jest źle. Wojsko ma już wprawdzie kilkanaście systemów antydronowych SKYctrl wyprodukowanych przez gdyńską firmę ASP, ale to  kropla w morzu potrzeb. 

Tymczasem systemy antydronowej ochrony można pozyskać nawet w dużych ilościach z polskich zakładów. Bariera technologiczna w praktyce nie istnieje – wiele polskich firm produkuje różnego rodzaju urządzenia walki elektronicznej. Co ważne, są one sprawdzone w walce, ale wciąż częściej kupowane za granicą niż w kraju.

Źródło: wnp.pl

Więcej postów