Zacieranie śladów po zbrodniach UPA w Polsce

Ludobójstwo jest zbrodnią przeciw ludzkości, która polega na celowym wyniszczeniu w całości lub części grup etnicznych, religijnych, rasowych lub społecznych w pierwszej kolejności przez fizyczne zabójstwa, ale także poprzez wstrzymanie urodzin, przymusowe odbieranie dzieci lub stworzenie warunków życia sprzyjających fizycznej zagładzie.

 

Tak zdefiniował ludobójstwo (genocide) w 1944 roku autor tego pojęcia – polski prawnik żydowskiego pochodzenia Rafał Lemkin (1900-1959). W świetle tej definicji nie ulega wątpliwości, że działania podjęte podczas drugiej wojny światowej przez banderowską frakcję Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińską Powstańczą Armię wobec osób narodowości polskiej na terenie przedwojennych polskich województw wołyńskiego, lwowskiego, stanisławowskiego i tarnopolskiego były ludobójstwem. Działania te zmierzały bowiem do fizycznej zagłady tych osób tylko dlatego, że należały do określonej grupy etnicznej, która z przyczyn ideologicznych i politycznych została zdefiniowana przez sprawców jako niepożądana.

Taki punkt widzenia negują historycy ukraińscy, uprawiający propagandę polityczną na rzecz swojego państwa, a także niektórzy historycy polscy, którzy wpisują się w polityczną linię ślepego popierania Ukrainy i obłaskawiania epigonów Stepana Bandery. Jednakże historycy wolni od obciążeń politycznych – jak np. Marco Carynnyk, John-Paul Himka, Lucyna Kulińska, David Marples, Wiktor Poliszczuk, Grzegorz Rossoliński-Liebe, czy Per Anders Rudling – nie mają problemów z zakwalifikowaniem zbrodni OUN-B i UPA na Polakach jako ludobójstwa.

W kontekście zgodnego ze stanowiskiem nauki zakwalifikowania tych zbrodni jako ludobójstwa szczególnego wymiaru nabiera ustawa o uznaniu statusu prawnego uczestników walk o niepodległość Ukrainy w XX wieku, uchwalona przez ukraiński parlament 9 kwietnia 2015 roku – w dniu wizyty prezydenta Bronisława Komorowskiego w Kijowie. Ustawa ta uznaje członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii za bojowników o niepodległość Ukrainy i przewiduje sankcje karne za okazywanie im „lekceważącego stosunku”, czyli przypominanie zbrodniczego i faszystowskiego charakteru formacji, do których należeli. Jeszcze większej wymowy nabiera fakt, że inicjatorem uchwalenia tej ustawy był Jurij Szuchewycz – syn sprawcy ludobójstwa, czyli dowódcy UPA Romana Szuchewycza.

Polityczno-prawny wymiar aktu przyjętego przez parlament Ukrainy podczas przyjacielskiej wizyty prezydenta Komorowskiego sprowadza się do faktycznej i formalnej rehabilitacji OUN/UPA oraz wpisania tradycji i ideologii OUN w rzeczywistość polityczną pomajdanowej Ukrainy. Dla tych, którzy obserwowali wydarzenia na Ukrainie od początku przewrotu politycznego z przełomu 2013 i 2014 roku nie jest to żadnym zaskoczeniem. Skrajni nacjonaliści byli motorem tego przewrotu, a czerwono-czarne flagi OUN jego wizytówką. Przewrót kijowski od początku miał oblicze Stepana Bandery i tylko polskie media i polscy politycy nie chcieli i nie chcą tego oblicza zauważyć.

Jest jednak jeszcze jeden niezwykle ważny element, na który należy zwrócić uwagę. Ustawa z 9 kwietnia 2015 roku idzie znacznie dalej niż wcześniej odważył się pójść prezydent Wiktor Juszczenko, ponieważ poprzez wprowadzenie sankcji karnych uniemożliwia prowadzenie na Ukrainie badań naukowych i śledztw w sprawie ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego. Mało tego. Ustawa ta faktycznie neguje fakt tego ludobójstwa, stawiając pomajdanową Ukrainę na pozycji jego kontynuatora.

Ludobójstwo ma trzy fazy. Pregenocydalną, kiedy dochodzi do pierwszych zbrodni, mających z reguły sprawdzić reakcję ze strony ofiar, możliwości ich obrony i uzyskania ewentualnej pomocy. Genocydalną, w której następuje całkowita lub częściowa zagłada wybranej kategorii osób oraz rozpoczynającą się równolegle z nią fazę pogenocydalną, w której ma miejsce zacieranie śladów zbrodni i jej negacja.

W przypadku ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego za fazę pregenocydalną uważa się zbrodnie popełnione przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach i Żydach we wrześniu 1939 roku, następnie w lipcu i sierpniu 1941 roku oraz w 1942 roku. Jednakże można do tej fazy zaliczyć także terrorystyczną działalność Ukraińskiej Organizacji Wojskowej i OUN w okresie międzywojennym, a nawet zbrodnie popełnione na Polakach w latach 1918-1919 przez Zachodnioukraińską Republikę Ludową. Perspektywicznym celem tych działań było bowiem usuniecie Polaków z tzw. Zachodniej Ukrainy, czyli Wołynia i Małopolski Wschodniej. Faza genocydalna – zmierzająca do całkowitej depoloniazaji Wołynia i Małopolski Wschodniej na drodze brutalnej eksterminacji – miała miejsce w latach 1943-1944, ale faktycznie trwała do 1947 roku, kiedy atakom UPA na ludność polską położyła ostatecznie kres operacja „Wisła”.

Faza pogenocydalna rozpoczęła się równolegle z pierwszymi rzeziami na Wołyniu i polegała – oprócz fizycznego zacierania śladów po wymordowanych lub wypędzonych Polakach – na przyjęciu specyficznego języka negującego zbrodnię (m.in. obecna do dzisiaj „akcja antypolska”) oraz niezgodnym z faktami opisie wydarzeń, w tym m.in. przedstawianiu wyrzynania ludności polskiej jako walk z polską partyzantką. Ta kłamliwa narracja była i jest powielana przez ukraińskich historyków z banderowskiej emigracji w RFN i Kanadzie oraz historyków na Ukrainie po 1991 roku. Poprzez ustawę z 9 kwietnia 2015 roku pomajdanowa Ukraina stanęła formalnie na gruncie negacji ludobójstwa, czyli jego kontynuacji w ramach trzeciej, pogenocydalnej fazy.

Celem nacjonalistów ukraińskich jest narzucenie całej Ukrainie ich wersji historii XX wieku, a w szczególności oceny drugiej wojny światowej. Chcą oni wygrać wojnę, którą przegrali 70 lat temu. Tę grę podjęli na szerszą skalę już podczas prezydentury Wiktora Juszczenki (2005-2010). Jednak dopiero dzięki przewrotowi kijowskiemu z 2014 roku mogą w pełni realizować swoją politykę, a ustawa z 9 kwietnia 2015 roku stanowi na tej drodze krok milowy.

Ten akt prawny jest bulwersujący przede wszystkim z powodu usankcjonowania szerzenia na Ukrainie faszyzmu jako ideologii państwowej oraz zwalczania jej przeciwników. Zamyka się w ten sposób możliwość badania banderowskich zbrodni i ich osądzenia. Żyjący jeszcze członkowie OUN i UPA zamiast siedzieć na sali sądowej chodzą w glorii chwały, wspomagani przez państwo wysokimi dodatkami do emerytur. Sprawcom ludobójstwa stawia się pomniki i funduje muzea, podczas gdy ich ofiary niejednokrotnie nie mają nawet grobów. Penalizacja krytyki zbrodniczego charakteru nacjonalizmu ukraińskiego spowoduje, że na Ukrainie zakazane też będą wszelkie publikacje mówiące o faszystowskim i ludobójczym charakterze OUN i UPA oraz zostanie usankcjonowana, prowadzona już od dawna szczególnie na zachodzie Ukrainy, indoktrynacja dzieci i młodzieży w duchu banderowskim. Nie mówiąc już o wszelkich formach obłędnego kultu zbrodniczej ideologii i formacji, czyli pomnikach i muzeach poświęconych zbrodniarzom, które teraz będą wyrastać jak grzyby po deszczu już nie tylko na zachodniej Ukrainie, a także marszach, uroczystościach i publikacjach ku ich czci.

Dlatego należy uznać za humorystyczny komunikat z 19 maja o powołaniu przez polski i ukraiński IPN komisji historyków, która zajmie się „zbrodnią wołyńską”. W realiach obecnej polityki historycznej Ukrainy komisja ta będzie mogła tylko potwierdzić stanowisko szefa ukraińskiego IPN Wołodymyra Wiatrowycza, że żadnego ludobójstwa nie było, a jedynie jakaś „druga wojna polsko-ukraińska”. Do takiego wniosku skłania mnie informacja, iż wspomniana komisja zajmie się „analizą dokumentów” z archiwów ukraińskich. Polscy dziennikarze oczywiście nie chcą wiedzieć o tym, że większość dokumentów dotyczących ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego – wytworzonych głównie przez radzieckie KGB i MWD – została albo zniszczona albo sfałszowana w latach 2008-2010, kiedy Wiatrowycz był dyrektorem archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy.

Już sama forma przekazania tej informacji w polskich mediach – z przywołaniem obowiązkowej kłamliwej formułki, że „w wyniku akcji ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu rozpoczętej w lipcu 1943 roku zginęło około 100 tysięcy Polaków, a w wyniku działań odwetowych od 10 do 20 tysięcy Ukraińców” – nie pozostawia wątpliwości do jakich ustaleń dojdzie komisja Kamińskiego-Wiatrowycza. Po pierwsze – nie w lipcu, ale w lutym 1943 roku. Po drugie – nie 100 tysięcy Polaków, ale co najmniej 130 tysięcy. Po trzecie – nie „działań odwetowych”, ale polskiej samoobrony i nie 10-20 tysięcy Ukraińców, ale maksymalnie 3 tysiące.

Ustawa z 9 kwietnia otwarła drogę do faszyzacji Ukrainy, a najlepszym tego dowodem jest przyjecie ustawy z 21 maja 2015 roku, w której parlament ukraiński głosami 249 spośród 450 deputowanych zawiesił do czasu zakończenia działań zbrojnych na wschodzie kraju część zobowiązań wynikających z międzynarodowej konwencji praw człowieka. Tym samym na Ukrainie zostało prawnie usankcjonowane mordowanie przeciwników politycznych oraz popełnianie zbrodni wojennych.

Uchwalenie ustawy o statusie prawnym uczestników walk o niepodległość Ukrainy w dniu wizyty państwowej prezydenta Polski było upokorzeniem narodu polskiego oraz kompromitacją Bronisława Komorowskiego, która najprawdopodobniej zadecydowała o jego wyborczej porażce. Dalszą częścią tej kompromitacji były brak zdecydowanego sprzeciwu ze strony prezydenta Komorowskiego wobec prawnej gloryfikacji OUN i UPA oraz antyrosyjska impreza na Westerplatte z 7-8 maja, podczas której prezydent Petro Poroszenko wystąpił z wpiętym do marynarki kotylionem w czerwono-czarnych barwach OUN-B. Dzień później z tym samym kotylionem w marynarce prezydent Ukrainy przyjął na audiencji w Kijowie delegację weteranów UPA. Wreszcie 16 maja Poroszenko ratyfikował ustawę o statusie prawnym uczestników walk o niepodległość Ukrainy. Ratyfikacja ta miała miejsce na dzień przed marszem solidarności z Ukrainą w Warszawie. Przypuszczalnie zatem – tak jak w przypadku wizyty Komorowskiego w Kijowie – data nie została wybrana przez Poroszenkę przypadkowo. Jest to jasne postawienie sprawy, kto w polsko-ukraińskim sojuszu przeciw Rosji jest starszym, a kto młodszym bratem, kto ma respektować czyją narrację historyczną i polityczną.

Wspomniany marsz solidarności z Ukrainą z 17 maja był tylko z pozoru imprezą kameralną (ok. 300 uczestników). Warto zwrócić uwagę, że oprócz ambasadora Andrija Deszczycy, delegacji Tatarów krymskich i Ukraińców z Fundacji Otwarty Dialog, której różne formy działalności na terenie Polski są co najmniej na granicy z prawem, wzięło w nim udział wielu reprezentantów nadwiślańskiego lobby proukraińskiego. W pierwszej kolejności były to gwiazdy „Gazety Polskiej” i TV Republika, jak Bartosz Maślankiewicz, Wojciech Mucha, Dawid Wildstein i Bianca Zalewska, a także posłanka PiS Małgorzata Gosiewska.

Zaangażowanie polskich sił politycznych i mediów we wspieranie pomajdanowej Ukrainy w sytuacji państwowej gloryfikacji OUN i UPA, bez jasnego sprzeciwu wobec karygodnej ustawy z 9 kwietnia 2015 roku, ma charakter współuczestnictwa w trzeciej fazie ludobójstwa, czyli jego negacji. Dla każdego obserwatora polityki jest jednak oczywiste, że taką postawę polskie elity polityczne i medialne zajmują co najmniej od pomarańczowej rewolucji w 2004 roku, a nawet od 1990 roku, kiedy oparły politykę wschodnią na doktrynie Jerzego Giedroycia. Postsolidarnościowe elity polityczne wypierają z pamięci zbiorowej ludobójstwo wołyńsko-małopolskie z taką samą zaciekłością, z jaką komuniści wypierali Katyń. Nie tylko nie przeszkadza im przekroczenie czerwonej linii, jaką stanowi państwowa gloryfikacja OUN i UPA. Politykom postsolidarnościowym i ich patronom w UE i USA nie przeszkadza również popieranie państwa, które „zawiesiło” ochronę praw człowieka i w którym popełniane są morderstwa polityczne (Ołeś Buzyna, Ołeh Kałasznikow i in.). To bezwarunkowe poparcie dla kryminalnego i neofaszystowskiego reżimu w Kijowie jest elementem pełzającej trzeciej wojny światowej Zachodu przeciw Rosji, w której Polsce wyznaczono rolę państwa frontowego i inicjującego wraz z Ukrainą i Litwą działania antyrosyjskie.

Już latem 2014 roku Kazimierz Wóycicki – prominentna postać salonu warszawskiego – po wakacyjnym rajdzie do miejsc pamięci banderowskiej na zachodzie Ukrainy stwierdził, że Roman Szuchewycz „powinien być również dla Polaków postacią o cechach bohatera”. Minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna, zamiast sprzeciwu wobec prawnej gloryfikacji OUN i UPA, pospieszył z usprawiedliwieniem ustawy o statusie prawnym uczestników walk o niepodległość Ukrainy. „To nie była ze strony Ukraińców prowokacja – stwierdził – a ta ustawa (…) w żaden sposób nie była skierowana przeciwko Polsce. (…) Ukraina szuka swej historycznej tożsamości i trzeba próbować to zrozumieć, a zarazem mówić, co nas boli” (gazeta.pl, 14.04.2015). Zdaniem Schetyny sprzeciw wobec odradzania się banderowskiego szowinizmu na Ukrainie jest wpisywaniem się w „rosyjską narrację”.

Wątpliwości co do tego, że jednak polscy politycy nie będą mówić Ukrainie co ich we wzajemnych stosunkach boli, bo ich nic nie boli, nie pozostawił red. Paweł Wroński. W artykule pod obłudnym tytułem „Wyplątać historię z polityki” (wyborcza.pl, 29.04.2015) stwierdził, iż „trudno uznać, że OUN i UPA nie walczyły o wolność i niepodległość Ukrainy”. Usprawiedliwiając ukraińską politykę historyczną poszedł jeszcze dalej niż minister Schetyna. Wroński pouczył mianowicie „narodowców” i „zwolenników Korwina-Mikkego”, by nie rozpalali „ognia nienawiści” i wprost zbagatelizował fakt państwowej gloryfikacji OUN i UPA na Ukrainie. Stwierdził, że ustawa o statusie prawnym uczestników walk o niepodległość Ukrainy nie jest antypolska, ale antyrosyjska, a to w jego mniemaniu ją rozgrzesza. Nie widzi, albo nie chce widzieć, że ustawa ta umacnia noebanderyzm, który prędzej czy później stanie się groźny także dla Polski.

Wypowiedzi Schetyny czy Wrońskiego pokazują, że dla zwolenników obsesji ukraińskiej jest ona dogmatem wiary i żadne racjonalne argumenty do nich nie dotrą. Niestety nie mam wątpliwości, że nic w tym względzie nie zmieni następca Bronisława Komorowskiego, wywodzący się z obozu politycznego, którego ideologia jest niemal wyłącznie oparta na irracjonalnej nienawiści do Rosji i fanatycznej wierze w koncepcje polityczne Jerzego Giedroycia.

W wywiadzie dla portalu „Znad Willi” Andrzej Duda za wzór postawił politykę litewską Lecha Kaczyńskiego (kresy.pl, 26.05.2015), fatalną w skutkach dla położenia mniejszości polskiej na Litwie. Należy zatem domniemywać, że wzorem dla niego jest również nie mniej fatalna polityka ukraińska Lecha Kaczyńskiego. Główne media i siły polityczne Polski konsekwentnie tkwią w oparach absurdów „wiary ukrainnej”. Obok najzwyklejszego wasalstwa wobec USA, UE oraz lobby ukraińskiego mamy tutaj do czynienia z całkowitym upadkiem myśli politycznej. Chyba najgłębszym w historii Polski.

Bohdan Piętka

Więcej postów